Przebijamy się przez dzielnicę Hollywood, mijamy „naszą” stację, gdzie bezprawnie parkowaliśmy dzień wcześniej. Jest spory ruch, światła i te ich częste „stopy”. Nie pisałem o tym wcześniej, ale tu jak nie ma świateł, to wszyscy przed skrzyżowaniem mają stop. A kto pierwszy rusza???
Nie ma zasady prawej ręki jak u nas. Najppierw opuszcza skrzyżowanie ten, który pierwszy zatrzymał się na stopie. Jakoś to funkcjonuje, kolizji jest mało i wszyscy bardzo uprzejmi na drodze…
Jedziemy ulicą Sanset Blvd. Z obu stron wysokie chude palmy, wyglądające jak roślinki, które nie dostały światła, ot taki urok niektórych tutaj ulic. Wjechaliśmy do dzielnicy Beverly Hills. Teraz jedziemy Bedfort Drive, z obu stron szpalery palm gęsto poprzeplatane – cienkie wysokie z grubszymi niższymi. Pięknie, egzotycznie to wygląda. Skręcamy na prawo i teraz mijamy ogrody, zapachniało wiosną, zielenią, świeżością. Droga doprowadziła nas do Beverly Park. To ogrodzona enklawa posesji "wybrańców". Zauważamy otwartą bramę. Wjeżdżamy. Wokół zielono, cisza, spokój, zadbane trawniczki, klombiki, drzewa. Nie widać niegdzie mieszkańców, tylko samochód z security i w wielu miejscach pracownicy dbający o porządek i ogrody. Właściwie, to cała dzielnica Beverly Hills tak wygląda, może by kupić sobie jakąś posesję?? Hmm...
Chyba nie w tym życiu…
Ale przejechaliśmy i zobaczyliśmy gdzie to są te domy gwiazd...
… Jeszcze kilka ulic i dojedziemy do Venice Beach. Jedna z najbardziej znanych plaż (obok Long Beach) w Los Angeles. Ciągnie się na dużej przestrzeni a my idziemy bulwarem, prowadzącym wzdłuż tej plaży. Właściwie to idziemy zaledwie częścią, bo aby przejść cały nie mamy ani czasu ani siły. Nie brakuje tu jeżdżących na deskorolkach, rowerach, rolkach czy biegających, lub ćwiczących w siłowniach na świeżym powietrzu. W oceanie, blisko falochronu pływa na deskach około dwudziestu miłośników surfingu, a właściwie to czają się na trochę większą falę, która powstaje po zderzeniu się mniejszej z falochronem, a potem pozwala ich ponieść kilkanaście metrów. Dzisiaj za wiele nie popływają, jest zbyt spokojnie…
Jedziemy jeszcze do centrum handlowego. Ja zasypiam w samochodzie na parkingu, nie mam chęci łazić już po sklepach. Sen nie daje mi oczekiwanego wypoczynku, raczej czuję się jeszcze bardziej zmęczony. Eh, odzywa się moje niedospanie:):)
Jedziemy oddać samochód, jesteśmy pół godziny przed czasem. Wypożyczalnia Alamo to wielki kombinat. Co kilkanaście sekund podjeżdża samochód do zdania. Kilku odbierających krząta się przy autach. Czekamy krótko w kolejce, podchodzi do nas pan, pobieżnie ogląda samochód, odczytuje liczniki i zapisuje do swojego urządzenia, odbiera kluczyki i to wszystko. W tym czasie za nami już ustawiło się znowu kilka samochodów. Dla klientów wypożyczalni jest podstawiany autobus na lotnisko. Zapełnia się w błyskawicznym tempie. Do lotniska dojeżdżamy za piętnaście minut. Odprawa bagaży i już czekamy za bramkami w naszej części terminala. Mamy sporo czasu. Paweł proponuje byśmy obejrzeli film. Wybór pada na nową wersję Sherlocka Holmesa. Film nas wciąga a gdy się kończy, akurat jest czas by udać się do samolotu. Z Los Angeles do Paryża lecimy Beingiem 777. Najpierw poczęstunek, potem obiad i zasypiamy, nie jest wygodnie ale zmęczenie jest tak duże, że śpimy kilka godzin…