Dotarliśmy do miasta Page. No tu już musimy znaleźć nocleg. Przejechaliśmy opustoszałem miasto i skręciliśmy w prawo, w uliczkę gdzie wg informacji drogowej powinny być hotele. I były dwa o podobnej nazwie. Jeden z sieci „Super8” i „Super6”. Pierwszy był „Super 8” więc podjechaliśmy. Agata poszła sprawdzić czy są pokoje i jakie mają ceny. Paweł popędził za nią. Wrócili już z wykupionym noclegiem. Okazało całkiem taniutko, bo pokój z dwoma łóżkami (a łóżka tu mają wielkie), ze śniadaniem i Internetem kosztował nas 60 $. No to śpimy, a ja najpierw z dwie godziny pisania. Chyba było troszkę więcej, ale i tak rano szybko się obudziłem.
17 marca 2010.
Ze śniadaniem to może „szału nie było”, ale kawa była, sok pomarańczowy też, grzanki, bułki, dżem, twaróg, masełko też i na deser ciasteczko. Czego można jeszcze chcieć? Dalej w drogę.
Coś wisiało w powietrzu… I stało się…