Kupiłem słodycze dla wnuczków Jury. Wychodząc ze sklepu, zobaczyłem że z kimś rozmawia. Okazało się, że on spotkał sąsiada i domówił się z nim, by ten nas podwiózł.
Dom Jury znajdował się na jednym ze zielonych wzgórz niedaleko trasy Batumi – Kobuleti. Mimo zimy, wszędzie było zielono, drzewa mandarynkowe obwieszone owocami, cytrynowce, bambusy, różne kwitnące krzewy a wśród nich rozsiane domy.
W domu Jury spędziłem naprawdę miłe chwile w rodzinnej atmosferze. Smaczną kolację zakropiliśmy czaczą z miodem. No to najlepsza czacza jaką dotychczas próbowałem. Wieczorem uczyłem się gruzińskich słów a wnuki Jury egzaminowałem ze słówek angielskich i rosyjskich. Sporo było śmiechu, gdy się myliłem i na przykład na orzecha mówiłem koza. Na razie dla mnie gruziński to czarna magia…
Gdy kładłem się spać na bardzo miękkim sprężynowym łożu, Jurij powiedział:
- Tylko pamiętaj, co ci się przyśni na nowym miejscu…
W pokoju było dość zimno, ale to akurat w nocy lubię. Chwilę potrwało zanim rozgrzała mi się mocno wychłodzona pościel. Nim zdążyła się jej temperatura wyrównać z temperą ciała zasnąłem. Zerwałem się może po godzinie. W pokoju było ciemno i cicho, słychać było tylko równy oddech śpiącego w drugim końcu pokoju Auto. Obudziłem się, bo odnosiłem wrażenie, jakby coś mnie dusiło. Serce kołatało i dłuższą chwilę musiałem wyrównać oddech. Co za cholera?!? Pewnie niewygodnie się ułożyłem. Za dziesięć minut znowu przeniosłem się do krainy Morfeusza. Tej nocy przewinęło się w snach sporo znajomych i nie tylko…
Obudziłem się rano, wyszedłem na balkon. Była mgła a ptaki pięknie śpiewały. Zrobiłem kilka zdjęć, ale w tej pogodzie nie wyszły za ciekawie. Wszyscy jeszcze spali, toteż wróciłem do łóżka. Przed 9.00 wszedł Jura i obudził Auto do szkoły.
Wygramoliłem i ja się z wyrka. W kuchni było już ciepło. Georgij nosił na rękach Elena z jego żona z babcią krzątały się w kuchni. Poranne rozmowy, kawa po turecku a z kuchni pachniało pieczone chaczapuri. Na stole pojawiały się kolejno: herbata, chleb, ser, masło swojskie i sklepowe oraz chaczapuri.
Wszyscy strasznie się dziwili, ze pije herbatę be cukru. Jura powiedział:
- Ja też słodzę niedużo – po czym wsypał sobie cztery łyżeczki.
- Cztery! – krzyknąłem zdziwiony.
- Minimum cztery – zaśmiał się – więcej można, mniej nie…
Opowiedziałem im moją historię jak to ja przestałem słodzić herbatę.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Kiedyś słodziłem też dwie nawet trzy łyżeczki, ale było to we wczesnej młodości. Miałem wtedy praktyki z zakładzie RTV z kolegą Jankiem i jeszcze jednym starszym od nas kolegą nazywanym „Poprzeczką”. (Zdawał nam się wtedy chudy i wysoki – stąd Poprzeczka). Przynosiliśmy cukier na przemian, tylko jakoś nigdy nie mogliśmy dojść do tego kto kiedy, a Poprzeczka to już w ogóle się migał. Pewnego razu wkurzony powiedziałem:
- Ja to nie muszę wcale słodzić.
Spojrzeli na ,mnie z niedowierzaniem. Janek, który znał mnie dobrze i nie wydawało mu się to możliwe jeszcze się upewnił:
- Ty nie musisz słodzić??
- Tak! Od teraz! – odpowiedziałem.
Tak minęło już trzydzieści lat a ja nie słodzę Nawet teraz dla mnie cukier psuje smak herbaty. Jasne, jak w jakimś miejscu już mi posłodzą, to wypiję. U Beduinów pamiętam taką herbatę-lukier na każdym kroku…
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………,,
Po śniadaniu szybko się spakowałem, bo przed wyjazdem na marszrutkę do Batumi, Georgij obiecał mnie zabrać do ruin Petry. Serdecznie pożegnałem się z żoną Jury i wnuczką. Podeszli jeszcze do auta i zapraszają bym koniecznie przyjechał latem z dziećmi. Zjeżdżamy wąziutką krętą uliczką w kierunku głównej drogi.