Czas ucieka, za kilka godzin Piotr odlatuje, a jeszcze chcemy odwiedzić skalne miasto w okolicach Gori. Na pomoc przychodzi nam pani z muzeum i proponuje, że jej brat nas podwiezie do Uplistsikhe, poczeka a potem odwiezie do Gori za 20 lari. No dobra - jedziemy.
Dojeżdżamy na miejsce a tu niesamowicie gwiżdże wiatr. Gdy kupowaliśmy bilety (po 3 lari) strażnikowi zerwało czapkę z głowy i poturlała się daleko od niego. Uuuu nie, pomyślałem, zostawiam mój kapelusz w aucie. I tak zrobiłem.
Najpierw skierowano nas do muzeum, gdzie obejrzeliśmy różne przedmioty z wykopalisk i obejrzeliśmy film opowiadający o historii tego miejsca. Teraz już mogliśmy ruszyć do skalnego miasta.
Im wyżej wchodziliśmy tym bardziej wiało, ale tez były coraz piękniejsze budowle skalne i piękniejsze widoki. Usiedliśmy na szczycie, Piotr wyjął resztę gruzińskiego swojskiego wina i wypiliśmy na pożegnanie. Ostatnie zdjęcia i pojechaliśmy na autostradę, by złapać Piotrowi marszrutkę do Kutaisi. Wchodzimy po schodach na wiadukt i właśnie podjeżdża.
- Leć szybko zatrzymać - wołam do Piotra
Popędził, zatrzymał, okazało się, ze do Kutaisi. No to się nazywa szczęście. Przybicie pożegnalnej piątki i tak skończyła się nasza wspólna podróż a rozpoczyna się moja samotna...