Nogi zesztywniały od nieruszania się a gorąc taki się zrobił, że wysuszyło mnie na wiór i do tego nie mieliśmy już nic do picia, (Pomijam wino i czaczę )
Toteż nic dziwnego, że wychodziliśmy z pociągu ledwo żywi. Pożegnaliśmy się z Tolkiem i Olą, ale za chwilę znowu szliśmy razem do metro. Mieliśmy taki sam poranny plan - śniadanie. Ja wiedziałem gdzie jest knajpka z dobrym jedzeniem i Internetem czynna całą dobę, więc poszliśmy razem. Na naszych oczach "umierało" nocne Tbilisi. Gasły neony, podświetlenia zamków i cerkwi, robiło się szaro i ponuro. Na szczęście to bardzo krótki okres przejściowy, bo już chwilę później całe miasto było skąpane w promieniach słońca.
Śniadanie smakowało wybornie. Zjedliśmy z Piotrem po sześć chinkali, popiliśmy herbatą i wtedy poczułem senność...
Oczywiście ze snu nici, czas był wyruszyć na poszukiwanie Ambasady Azerbejdżanu. Żeby moja tajemnicza wyprawa się udała (już nie taka tajemnicza), to musze dostać wizę tego kraju. Poszliśmy tam całą czwórką. Byliśmy przed czasem. Konsulat, bo tam nas skierowano w sprawie wiz, otwierano o 10.00.
Po sąsiedzku konsulatu w prywatnym domku otworzył się wizowy biznes. Dwóch Gruzinów (ojciec i syn) wyskakują z bramy jak tylko zobaczą kogoś zbliżającego się do drzwi konsulatu i proponują pomoc w wypełnieniu dokumentów, zrobieniu zdjęć czy ksero. Ojciec zagaduje po rosyjsku i gruzińsku, jak nic nie załatwi, to wychodzi syn i proponuje swoje usługi po angielsku.
Doszedłem do wniosku, że podziękuję za ich pomoc i załatwię sprawę sam. Czekając na otwarcie, rozmawialiśmy z policjantami stojącymi przed konsulatem:
- A wy atkuda?(skąd jesteście) - pytał strażnik
- Z Polski - odpowiadam
- A z Polszy, eta charaszo (z Polski, to dobrze) - i dodał za chwilę po Polsku - My kochamy Polaków!
- My pamiętamy, że wasz prezydent Kaczyński wstawił się za nas jak Rosja nas napadła - dorzucił po Rosyjsku.
................................................................................................................................................................................................
Jestem tak bardzo krótko w Gruzji, a tak często, niemal na każdym kroku, spotykam się tu z gestami przyjaźni dla Polaków i aktami wdzięczności dla Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po ostatniej wizycie w Gruzji, przeszukałem Internet, przejrzałem i przeczytałem to co zostało zarejestrowane z tamtego cieżkiego dla Gruzji czasu...
To już tak jest, że gdy wstawimy się za słabszym, gnębionym człowiekiem, to ten człowiek nam to zapamięta i bedzie starał się odwdzięczyć jak tylko potrafi. A gdy wstawimy się za słabszym, gnębionym narodem? (Odpowiedź jest prosta.)
Lech Kaczyński - ten niewielki wzrostem człowiek, reprezentujący nieduże i jednak dość słabe państwo - potrafił powiedzieć:
- Nie! Stop!
Gdy tymczasem inni, więksi i znaczniejsi, udawali, że nie widzą jak gruzińskiemu narodowi dzieje się krzywda, bo mogłyby ucierpieć na tym ich interesy... A honor i poczucie sprawiedliwości? Eh, kto o to dba w "wielkiej" polityce?
Co ja widzę i co czuję odwiedzając Gruzję?
Widzę i czuję, że z nasion, które zasiał w Gruzji Lech Kaczyński - owoce zbierają i będą zbierać wszyscy Polacy. Obyśmy tylko tego nie zniszczyli...