Geoblog.pl    sheriff    Podróże    Gruzja + (tajemnicza wyprawa)    Kutaisi i mordęga koleją
Zwiń mapę
2014
16
lut

Kutaisi i mordęga koleją

 
Gruzja
Gruzja, Kutaisi Lotnisko
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1963 km
 
Wylądowaliśmy w Kutaisi. Lot zaliczam do spokojnych, za to na lotnisku strasznie długo trwała kontrola paszportów. Wymieniamy pieniążki i kupujemy bilety na marszrutkę. Na lotnisku doradzam wymieniać potrzebne minimum, bo kurs jest tu zawsze słaby, a w mieście jest sporo kantorów, otwartych nawet późno w nocy. Bilety do Kutaisi kosztują 3 lari (6zł) chociaż widnieją na nich cena 5 lari - pewnie ta cena będzie obowiązywała latem...

Sporo czasu czekaliśmy aż uzbiera się komplet. Tu oczywiście nie ma konkretnych godzin odjazdu, po prostu jak bus będzie pełen to pojedzie. Jak będzie ponad stan, czyli wszystkie miejsca siedzące zajęte i pełno stojących nie ma problemu, ale jeśli są wolne siedzenia, to czekamy...

No to czekamy. Pomocnik kierowcy co chwilę wchodzi i liczy pasażerów, których stan za nic się nie chce zmienić. Nikomu chyba się za bardzo nie spieszy, za to mamy ubaw z sytuacji. Poznajemy naszych współpasażerów: Tolek z Olą już raz byli w Gruzji, poza nimi wszyscy są pierwszy raz. Pojawia się kilku nowych pasażerów a od dłuższego czasu już nikt z terminala nie wychodzi. Kierowca traci nadzieję, że zapełni ostatnie dwa miejsca więc rusza. Jedziemy kilka kilometrów dziwnymi skokami. Piotr mówi, że coś dzieje się ze skrzynią biegów. Jeszcze kilometr i... Auto zjeżdża na pobocze.
- Druzja (koledzy) - mówi kierowca - poczekamy teraz na drugi autobus, który zawiezie was do miasta.
Dzielimy się uwagami i żartujemy, ja pytam kierowcy czy nie ma może jakiejś gruzińskiej muzyki, żeby nie było tak smutno, ale on nie ma zamiaru się rozweselać - nas też nie:).

Czas wolno płynie a my się integrujemy. Żartujemy, ze gdyby była ta muzyka i wino, to już dalibyśmy sobie radę na tym pustkowiu...
Pojawia się wybawiciel - bus. Przesiadamy się do niego i myślimy, że teraz to już prędko pojedziemy do miasta, ale co to???
Nasz "nowy" bus włącza wsteczny i cofa. No koniec świata! Podpinają uszkodzone auto i ciągną na holu... Wolniuteńko przemieszczamy się w kierunku miasta:). My wysiadamy na dworcu. Tolek z Olą też wysiadają co oznacza, że prawdopodobnie do Tbilisi pojedziemy razem.

Dlaczego wybieramy pociąg? Otóż, marszrutka byłaby w Tbilisi dużo szybciej a kosztowałaby 20 lari. Tylko po co nam szybciej? Zamiast być o 2.00 w nocy i nie wiedzieć co z sobą począć, pociągiem będziemy o 6.35. Pomysł był taki, że w pociągu się prześpimy przez te 7 godzin i rano wyspani zawojujemy stolicę Gruzji. Troszkę się pomyliliśmy...

Na opustoszałym dworcu dowiedzieliśmy się, że nie ma miejsc do Tbilisi.
Jak to nie ma miejsc??? Pani wyjaśnia nam, że nie ma miejsc do następnej stacji, a potem to już będą, bo tam są doczepiane wagony, ale tylko siedzące. A niech to szlag! To znaczy, ze nici ze spania i jeszcze drugi problem, ze trzeba inaczej dostać się do tej "drugiej" stacji. Nasza bileterka mówi, że ta stacja to tylko 7 km stąd i możemy pojechać taxi, ale bilety musimy kupić u niej. No to kupujemy bilety po 13 lari za osobę. Pod koniec zakupów, pani mówi, że może poprosi "prowadnicę" byśmy podjechali do tej stacji na stojąco.
W między czasie robimy zakupy w pobliskim sklepiku: chleb, kiełbaski, wino i czaczę. Podjeżdża pociąg, udaje nam się uprosić prowadnicę by nas podrzuciła te 7km do następnej stacji.

Jeeezzzzuuu! To było najdłuższe 7 km koleją w moim życiu! Stukotaliśmy po torach przez ponad godzinę, po czym poinformowano nas, że możemy wyjść na peron i poczekać na swój wagon. PERON!!! To na co wyszliśmy z pociągu niekoniecznie przypominało mi peron, raczej wąziutki chodnik pomiędzy torami.
No to staliśmy tak w "ciemnościach gruzińskich" i czekaliśmy. Wybiła 1.00 i pojawiły się światła naszego pociągu. Miejsca mieliśmy ponumerowane, więc nie musieliśmy o nie walczyć. By siedzieć razem z Tolkiem i Olą musieliśmy się przesiąść z dwoma Gruzinami. Jeden nie robił problemu a drugiego, mocno podpitego, troszkę dłużej trzeba było namawiać.

No to siedzimy, rozmawiamy, jemy kolację (jeśli można tak to nazwać), pijemy wino. Wypiliśmy już ponad połowę wielkiej plastykowej butli a tu pojawia się kierownik przedziału i mówi nam że tu nie wolno pić. No i dobrze i tak już nam się więcej nie chciało:)

Zakończę to tak: męcząca była ta droga i dojechaliśmy do Tbilisi zmasakrowani.
Oj tam, jesteśmy w Tbilisi i to się liczy!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
genek
genek - 2014-02-17 15:30
takie podroze to ja lubie!!
podróz koleją skraca czas jazdy pociagiem - jak u Barei i tak trzymac i nie popuszczac.
 
zula
zula - 2014-02-17 15:59
:))) haha...widać ,że w młodości siła!
wykorzystujcie czas bo za 20 lat to ...tak jak ja teraz...tylko do wód !,
pozdrawiam
 
 
sheriff
Adam Mazurek
zwiedził 18% świata (36 państw)
Zasoby: 278 wpisów278 222 komentarze222 780 zdjęć780 11 plików multimedialnych11