Jedziemy. Z mojej lewej strony siedzi Beatka a z prawej facet wyglądający na Gruzina. Pytam go
- Wy znajetie skolko wriemieni my budiem jechat ?
Facet się zmarszczył, podniosły mu się brwi i spojrzał na mnie zdziwiony, wiec zapytałem jeszcze raz inaczej:
- kak wy dumajetie. Kak dołgo my budiem jechat?
Ja nie rozumiem, do mnie można po polsku – powiedział dość czystą polszczyzną, tylko z nieco innym akcentem.
Zbaraniałem. Zapytałem cały czas jeszcze mocno zdziwiony:
- To ty jesteś Polakiem?
- Nie, jestem Amerykaninem, ale mieszkam w Polsce i rozumiem po polsku
Zaczęliśmy się śmiać i dalej konwersację prowadziliśmy już po polsku. Greg zwiedza Gruzję z żoną, dwoma synami i swoimi amerykańskimi rodzicami. Ta część dogi upłynęła nam bardzo szybko. Tymczasem za oknami od jakiegoś czasu panowała solidna zima.
Wysiadaliśmy w Tbilisi i znowu plaga taksówkarzy. Udało nam się od nich odgonić i wreszcie spokojnie mogliśmy zapytać, skąd odchodzą autobusy. Było to niedaleko.
Bilety na marszrutkę bez względu na to jak długo się jedzie kosztują 80 tetri (1,6 zł)na osobę. Z tego miejsca do centrum jechały busiki nr 6. Wysiedliśmy na Placu Wolności. Robiło się już ciemno i oczywiście nadal, było bardzo zimno. Najpierw znaleźliśmy knajpkę, by się posilić, cały czas trzymając się zasady, że ma to być gruzińska kuchnia. Znowu było bardzo smacznie. Dowiedzieliśmy się dodatkowo, że kilkanaście metrów stąd jest hostel. Znaleźliśmy go bez trudu. Koszt to 15 lari (30 zł)za osobę, jednak w środku było dość chłodno, a pokoje jeszcze nie wyposażone bo właściciel dopiero jest na etapie otwierania. Powiedzieliśmy, że zajrzymy później.
Aneta z Marcinem koniecznie chcieli skorzystać laźni, a my coś zwiedzić. Kierowaliśmy się uliczkami w dół, aż w pewnym momencie zauważyliśmy na murze niechlujny napis hostel i strzałkę kierującą w ciemny zaułek. Udaliśmy się w tę ciemność. Aby cokolwiek widzieć podświetlaliśmy drogę telefonem. Druga strzałka skierowała nas w jeszcze ciemniejsze miejsce. Wtem tuż za nami odezwał się głos : Priwiet!
Jakaś kobieta maszerowała za nami. Okazało się, że jest właścicielką tego właśnie hostelu. HOSTEL!!! Jezu! To co tu się nazywa hostelami to przechodzi ludzkie pojęcie. No, ale w końcu tak jest nie tylko w Gruzji…