To że nie dostaniemy teraz auta było już pewne. Problem w tym, że cały plan (w tym zabukowane już hotele) był czasowo "zapięty" do podróży samochodem. Następny zarezerwowany hotel czekał na nas w Jordanii w miejscowości Akaba...
Najpierw musieliśmy wydostać się z lotniska do centrum. Najprostsze rozwiązanie to pociąg. Ale jak pech to pech. Akurat tego dnia kolej z jakiegoś powodu była nieczynna. W punkcie informacyjnym pani musiała zadzwonić by się dowiedzieć, co w tej sytuacji zamiast kolei? Otrzymaliśmy informację, że kursują darmowe busy, nie mają numerów i możemy wsiąść do każdego byle nie do żółtego. Ok, udało się i tak dotarliśmy do stacji kolejowej centrum.
By wejść na stację, musieliśmy poddać się procedurze podobnej jak na lotnisku, prześwietlenie bagaży pod czujnym okiem żołnierzy z "giwerami".
Jeden z nich zapytał mnie:
- Masz jakąś broń, pistolet?
- Haha, to chyba żart - zaśmiałem się.
- Nie, to nie żart - odpowiedział całkiem poważnie.
Zakupiliśmy bilety po 6 szekli i pojechaliśmy na stację Hahagana. Stąd jeszcze może z kilometr pieszo na dworzec autobusowy, gdzie odjeżdżały autobusy do Eilatu - najbardziej wysuniętego na południe miasta w Izraelu.
Bilety do Eliatu to koszt 78 szekli no i z 6 godzin jazdy...
Przed drogą jeszcze po kawałku pizzy. O rany, nigdy nie jadłem tak dobrej pizzy! Cała tajemnica jest w tym słodkim cieście, no po prostu rozpływa się w ustach.
Autobus ruszył. Przed nami sporo drogi a zrobiła się już godzina 10.30