Z Santa Monica do Hollywood jechaliśmy dłużej niż się spodziewaliśmy i znacznie dłużej niż przewidywała nasza nawigacja. Cóż, o tej porze trzeba było przebijać się przez korki, a to nie jest łatwe w tak dużym mieście jak Los Angeles. Ciągi samochodów, ulice, które rozchodzą się w różnych kierunkach. Raz musieliśmy na powrót szukać drogi, gdyż ta którą jechaliśmu we właściwym kierunku, nagle się oddzieliła i choć prowadziła nas obok jeszcze kilka kilometrów, to już z tą która nas interesowałą nie połączyła się...
W końcu zaparowaliśmy w Hollywood. Wrzuciliśmy 2$ w cencikach do parkometru, co miało być opłatą za najbliższą godziną. Za najbliższą i w ogóle, gdyż w tym miejscu nie wolno parkować dłużej. Pomaszerowaliśmy aleją gwiazd. Przyznam się, że mało kogo znałem z widniejących nazwisk na złotych gwiazdach w płytach chodnikowych. Pazury nie było, Lindy też... A tak poważnie, to te bardziej znane nazwiska zaczęły się w ścisłym centrum. Tylko, że wtedy spojrzeliśmy na zegarek i ze zgozą zauważyliśmy, że kończył się nasz parkowania, a my zaledwie dochodziliśmy...
Paweł i Agata wrócili pośpiesznie do auta, by poszukać miejsca bliżej centrum. Ja zostałem, bo noga od kilku dni już odmawia mi posłuszeństwa. Heh... Znależć miejsce w centrum! To znowu okazało się prawie niemożliwe. Ale... Zauważyliśmy na stacji paliw miejsce... Tak, tak, wiem... Nie wolno tu parkować! Ale nie było jasnego zakazu. Wprawdzie na zewnątrz stała pani i kontrolowała czy ktoś nie zostawia auta, ale my zrobiliśmy małe zamieszanie jako klienci. A to siusiu, a to kupiliśmy napój i... Cichuteńko się ulotniliśmy... :)
No teraz to już byliśmy naprawdę blisko. Zrobiło się ciemno, zabłysły neony. Zwariowane zdjęcie z Pawłem leżącym na czerwonym dywanie i pogrzebaliśmy po sklepach z upominkami. No co jak co, ale upominki to tu są drogie.
Potem troszkę zdjęć miasta, ale nie za bardzo nam wychodziły. Żeby tak naprawdę złapać klimat, przydałby się statyw i ujęcia na wydłużonym czasie...
No dobra! Już późno, a my nie mamy jeszcze hotelu!