No właśnie! Nic nie pisałem o „naszym” hotelu.
Mieszkamy w NewYorkNewYork. Tu znowu sytuacja jak w innych, jest tak zbudowany, żeby nikt nie miał wątpliwości, że to NewYork. Na zewnątrz stoi oczywiście wielka Statua Wolności, a sam budynek, a właściwie budynki, zbudowane są na wzór najsłynniejszych wieżowców charakterystycznych dla Nowego Jorku, stojące jeden przy drugim.
Na dole wielkie kasyno, a dalej zbudowane miasto – stare miasto Nowy Jork, ze sklepami, barami restauracjami. Jest i basen, sala widowiskowa i mnóstwo rzeczy, których nie zdążyłem nawet sprawdzić. Aha, jeszcze jedna charakterystyczna rzecz – naokoło hotelu wije raz wyżej raz niżej kolejka górska, a startuje prosto z budynku. To taka dodatkowa atrakcja…
Mieszkamy na 28 piętrze, mamy całkiem nieźle wyposażony pokój, za który musieliśmy zapłacić 190$ za sobotę, 100$ za niedzielę i załapaliśmy się na promocję trzecia noc gratis, tylko zapłaciliśmy za klimatyczne 12$. Wyszło za trzy noce razem po 100$ na osobę.
Nie jest źle, jak na centrum Las Vegas, co…?:)
Późnym ranem, pozbieraliśmy się i poszliśmy na śniadanie do włoskiej restauracji u nas na dole. Zjedliśmy smacznie, ale znowu nie mogłem wszystkiego zjeść… Wyjazdy chyba dobrze mi robią, bo zawsze gubię kilogramy. Tum razem muszę sobie dorobić dziurki w pasku…
Plan na dzień dzisiejszy, znowu wycieczka po hotelach, kasynach i stare Las Vegas.
Pierwszego dnia, Agata pomnożyła swojego dolara do 30$, a drugiego dnia Paweł, zrobił to samo, tylko że do 60$. W sumie nie chwalą się ile było wcześnie, a ile później dolarów, które połknęła maszyna. J Postanowiłem tego dnia rzucić się w wir gier. Może będę miał szczęście???
Dzisiaj pojechaliśmy na zwiedzanie Las Vegas samochodem. Najpierw udaliśmy się w okolice lotniska, gdzie jest oficjalny wjazd do miasta i słynny napis: „Welcome Las Vegas”.
Zrobiliśmy sobie zdjęcia, również z Elvisem. Muszę dodać, że Vegas, to miasto Elvisów. Znajdziecie tu ich w różnych wersjach, biała, czarna, karzełkowata i inne. Żyją z tego, że turyści robią sobie z nimi zdjęcia za dolara, czasem za więcej.
Przejechaliśmy całe centrum i zatrzymaliśmy się przy hotelu „Stratosphere”. Jak każdy hotel i ten czymś się wyróżniał. Otóż posiadał najwyższą wieżę widokową w mieście. Wykupiliśmy wjazd na wieżę po 15$ od głowy. Za chwilę siedzieliśmy już w windzie pędzącej na 108 piętro. Muszę powiedzieć, że to wcale nie najwyższe piętro tej wieży, bo razem ma ich 112.
Wyszliśmy na taras widokowy, widok z tej wysokości zapierał dech. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i popatrzeliśmy co jeszcze oferuje hotel na tej wysokości:
Dla tych co chcą przeżyć lekki zawrót głowy, można z tego piętra wsiąść na karuzelę. Noooooooo, adrenalina podskoczy. Karuzela ma cztery ramiona po dwie osoby. Wsiada się na tarasie w specjalnie wyznaczonej strefie, zapinane są blokady i całe ramie karuzeli robi obrót 180 %, że wszyscy wiszą w swoich krzesełkach na wysokości 110 piętra, wtedy zaczyna się kręcić. Żeby emocji było full, to ramiona karuzeli podczas ruchu obrotowego, rozchylają się na zewnątrz i wtedy patrzymy twarzą prosto w przepaść – Woow!
Druga atrakcja wysokościowa tego hotelu, to z poziomu 110 piętra wsiada się w coś w rodzaju wagoników i po przypięciu się, wagoniki wystrzeliwane są przed siebie, poza budynek na kilkanaście metrów. Wszystko jeszcze można znieść, ale gdy to ramię zmienia kierunek w dół i wagoniki pikują pod ukosem w dół i nagle się zatrzymują, to trudno powstrzymać krzyk…
Trzecia atrakcja zaczyna się z wysokości 112 piętra. Na tej wysokości jest zamontowany solidny, pionowy szeroki zabudowany maszt (kilkadziesiąt metrów), po którym poruszają się podobne wagoniki, tylko pionowo w górę i nagle spadają. Krzyków przy tych zabawach jest co nie miara, ale też przyznam, że „poprzeczka” jest podniesiona wysoko.
Dalszy ciąg naszej wycieczki prowadził nas do starej części Las Vegas – to ta znana z filmów neonu z machającym kowbojem. Spędziliśmy tu ze cztery godziny. Od kasyna do kasyna, od sklepu do sklepu i czas mijał… Dostaliśmy imienne karty stałego gracza, do wielu kasyn, do zbierania punktów przy każdej grze. Zagraliśmy na „jednorękich”, spróbowaliśmy szczęścia w bingo. Momentami szło już naprawdę nieźle, ale tylko przez chwilę, a potem cóż…
Tak, jedno już wiem. Szczęścia w grach to ja nie mam i grać nie powinienem. Zresztą duszy hazardzisty to ja nie mam, a już na pewno do gier…
Kupiliśmy bilety na Magic Show z Rickiem Thomasem. Na godzinę 19.00 stawiliśmy się w sali widowiskowej hotelu „Sahara”. No troszkę się działo, były i znikające motocykle i cztery tygrysy i troszkę już odgrzanych sztuczek, a wszystko to działo się w towarzystwie tancerek i interesującej oprawie muzycznej. (ale szału nie było) :)
Wieczorem droga do domu samochodem przez Las Vegas to mordęga. Posuwaliśmy się w ślimaczym tempie. Wreszcie dotarliśmy. Ja wbiłem się do pokoju, a moi towarzysze jeszcze spróbowali szczęścia w kasynie na dole, ale fortuna do nich się nie uśmiechnęła.
"Śmigam" do spania – jutro super wcześnie wstajemy!