Zrobiło się późno.
Agata z Pawłem poszli na przedstawienie, ja powoli wracam do naszego hotelu. Robi się ciemno. Rozbłyskają wszędzie neony, monitory, gwiazdki, błyski, ależ kolorowo… Mijam kolejne hotele, każdy inny, każdy ciekawy, dokoła muzyka, głośniki zamontowane w murowanych słupach ogrodzeń, w lampach ulicznych. Pełno ludzi na ulicach, pełno w hotelach. Tak naprawdę teraz to miasto zaczyna żyć. Ludzie przyjaźni, robią sobie nawzajem zdjęcia, ktoś po drodze mnie prosi o zrobienie zdjęcia…
Grupki młodszych i starszych razem świętują, bawią się, cieszą chwilą...
Pary chodzą trzymając się za ręce, wpatrzeni w odblaski kolorowych neonów na swoich twarzach i pewnie jeszcze w te magiczne błyski w oczach, które widzą już tylko oni…
Idę, mijając tą falę radosnych ludzi, a jednocześnie jakby unoszę się nad nimi...
Idę i rozmyślam. Dziwnie zaczął mi się ten dzień. Od rana telefony, raczej niewesołe, z daleka, z problemami, ze łzami… Jasne, próbowałem zrobić ile da się przez telefon, pocieszyć, złagodzić, ale wiem, że niewiele dałem radę na odległość zrobić. Poczułem bezsilność, a to stan, którego bardzo u siebie nie lubię. Zazwyczaj, chcę mieć wpływ na to co się dzieje, mieć kilka rozwiązań… Eh…
Długo szedłem, aż wreszcie doszedłem. Włączyłem komputer, odebrałem pocztę, przeczytałem… No tak... Dziwnie zaczął mi się ten dzień i bardziej dziwnie skończył. Dzisiaj nie mam już siły, chcę się już położyć…