Szybko sunęliśmy w kierunku wyjazdu z Doliny Śmierci, jednocześnie się modląc by spotkać jakąś stację paliw na tym pustkowiu, bo jeśli nie, to będzie to dolina śmierci naszego samochodu. Dojechaliśmy do stacji w maleńkiej osadzie przy wjeździe do doliny od strony Las Vegas. Paliwo w cenie zaporowej, ale co tu się dziwić... Chwilę później pędziliśmy już całkiem piękną drogą, aż nagle Paweł zrobił stop i wbrew przepisom zaczął soię cofać na drodze szybkiego ruchu. (Na szczęście dosyć pustej)
No tak, Agata i ja przysypialiśmy już ze zmęczenia i przegrzania w samochodzie, a kierowca był czujny. Było to miejsce w którym wcześniej postanowiliśmy zatrzymać się na zdjęcie - {granica stanów Californi i Nevady}. Oczywiście zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej. Z każdą chwilą przybliżaliśmy się do miasta. Co kawałek drogi mijaliśmy małe miasteczka, w każdym neony, kasyna...
No tak, to Nevada... Tu prawo stanowe pozwala na legalny hazard i szeroko rozumianą rozrywkę z prostytucją włącznie. Do tego stanu, przyjeżdżają mieszkańcy innych stanów i całego świata, by poczuć znacznie więcej swobody...
Zaczęło się ściemniać, a przed nami ukazywało się miasto. Na początku wielkie tereny nisko zabudowane, a w dali bardzo kolorowe jasne centrum, mocno wybijające się z całego miasta. Co chwilę lądujące samoloty świadczyły o tym, że tu tętni życie i następuje spora wymiana gości...
Troszkę mi się wszystko rozmywało, po całym dniu pustynnego krajobrazu. Przed hotelem, nim zdążyliśmy się zatrzymać, już stał tragarz z wózkiem gotów, by ładować nasze bagaże. Potem następny, który na sygnał miał je wnieść do pokoju...
Hotel??? Potężny... Ale to już opowieść na następny raz jak tylko dostanę się do netu...