Tak jak wczoraj szybko padliśmy ze zmęczenia - spowodowanego głównie przesunięciem czasu, bo jednak 9 godzin różnicy robi swoje – tak dzisiaj o 4,30 kręciliśmy się w łóżkach, usiłując na siłę przedłużyć sen. Agata faktycznie troszkę zamulała jeszcze, ale rozbudzony Paweł, co chwilę zagadywał ją, aż w końcu musiała mu zacząć odpowiadać i też się przebudziła. Włączyłem komputer. Internet działał. Sprawdzenie wiadomości i kolejna tura pisaniny…
Zabłysnęło światło. Paweł już nie wytrzymał, zaczął się krzątać, Agata też rozpoczęła się pakowanie rzeczy. Ja dalej pisałem, chciałem nadgonić, by z moim blogiem być na bieżąco.
Zakończyłem nasz dzień przylotu do San Francisco i musiałem zrobić przerwę, bo moi towarzysze podróży byli już gotowi do wyjścia na śniadanie. Szybko się pozbierałem do kupy, spakowałem wszystkie rzeczy do wyjazdu i jeszcze raz zajrzałem czy nie ma nowych wiadomości. Łapię się na tym, że chyba mam jakiś „syndrom skrzynki pocztowej”. Może to jest spowodowane tym, że teraz jakoś bardziej tęsknię?
…..Śniadanie…..
Weszliśmy do baru na śniadanie. Tak, wczoraj tu byliśmy, ale jakoś kolacją nas nie skusili, natomiast zapamiętaliśmy kilka rodzajów omletów i już wiedzieliśmy, że śniadanie zjemy u nich. Agata zamówiła jajka, bekon i coś w rodzaju racuchów z miodem, Paweł, bekon-omlet z czymś w rodzaju podsmażanego makaronu, ja – spanish omlet – omlet, sos pomidorowy, avocado, grzanki i również podsmażany makaron. Do tego kawa, którą pani co chwilę nam uzupełniała. Podjedliśmy (ja nie dałem rady zjeść, chyba nie doszedłem do siebie po chorobie), zrelaksowaliśmy się na początek dnia i wróciliśmy do hotelu.
No to walizy, do recepcji, zapłacić za nasze dwie doby i w trasę…
…………………………………………………………………………………………………..
Paweł z Agatą poszli po auto, a ja czekając na nich przy bagażach rozmyślałem. Nad moją głową przeczytałem informację, że nasz hotel gwarantuje klientom taxi z lotniska pod same drzwi za jedyne 15$. Pomyślałem sobie, że popełniliśmy błąd biorąc auto od razu z lotniska. Poza przyjechaniem do hotelu nie był używany, więc straciliśmy kasę za dwie doby wypożyczenia auta, za parking za dwie doby – po 20 $ za jedną, oraz wypożyczenie nawigacji za dwie doby – 12$ za jedną. Cóż nauka nie pójdzie w las, tylko w nas. Następnym razem…:)
………………………………………………………………………………………………
Podjechali autem. Załadowaliśmy nasze „pudła” i ruszyliśmy. Koniecznie chcieliśmy się przejechać ulicą Lombard Street, znaną jako najbardziej pozakręcana ulica na świecie. Tu należy dodać, że jest również bardzo stroma. No i przejechaliśmy:)). Można nią przejechać tylko w jedną stronę, gdyż jest jednokierunkowa. Omdleć z wrażenia nie omdlałem, ale zawsze to ciekawostka tak bardzo opisywana w przewodnikach…
Podjechaliśmy jeszcze na nabrzeże, gdzie byliśmy wczoraj i Agata upatrzyła sobie koszulkę, ale niestety - o tej porze jeszcze było wszystko zamknięte.
Czas opuścić San Francisco.
Bye!!
………………………………………………………………………………………………….
Kierowaliśmy się na most do Oakland. To droga z San Francisco do Yosemite Park. Mosty w San Francisco są imponujące, pomijając już najsłynniejszy Golden Gate, o którym pisałem wczoraj, ten do Oakland – dwa poziomy. Dla wyjeżdżających z miasta niższy poziom – pięć pasów w jedną stronę i dla wjeżdżających poziom wyższy – również pięć pasów, tak jak wszystkie drogi High Way w okolicy. Most do Oakland jest o tyle wyróżnia się, że składa się z dwóch mostów a środkowe części mostów spotykają się na naturalnej wyspie.
Oddalając się od miasta przyglądaliśmy się wiązkom ulic szybkiego ruchu, przeplatających się ze sobą w różnych kierunkach, bacznie obserwując, byśmy nie stracili tej naszej. Jednocześnie podziwialiśmy piękne zielone wzgórza, które na pierwszą myśl przypominały nam zielone wzgórki z bajki Teletubisie, a bydło pasące się w oddali wyglądało niczym nie za wielkie much siedzące na zielonym materiale.
W Pawle obudziła się żyłka sportowca-wandala i powiedział:
- Ależ bym przerył tą zieleń motocyklem – , spoglądając co chwilę na wzgórza.
- Zobacz, zobacz – krzyknął - nie tylko ja to chciałem zrobić, ktoś już to zrobił.
No tak, zauważył wyryte w trawie ścieżki z wyraźnymi wirażami.
I jedziemy dalej, po 80 milach opuszczamy naszą high-way i skręcamy w dwupasmówkę, ale prościuteńką i równią. Poznajemy „nasze auto”. Zaświeciła się kontrolka ciśnienia w kołach, zatrzymaliśmy się, Paweł napompował koła, wszystko wróciło do normy.
Paweł zauważa, że nasz Dodge jest praktycznie nowy, od początku przejechało 136 mil z czego 126 z nami – czyli to dziewicza trasa tego auta.