Punktualnie o 20,35 pociąg wyruszył z Gdyni. Wbiłem się do mojej kuszetki na środkową półeczkę i usiłowałem zasnąć. Nie było to jednak takie proste, gdyż podrzucało mnie w koju a to stymulowało moje oskrzela i pobudzało do kaszlu. Popijałem dużo wody i po pół godzinie było już nieco lepiej. Na początku stresowałem się tym moim kaszlem, ale gdy usłyszałem w przedziale cztery pochrapywania w różnych tonacjach i do tego jeszcze posapywanie i poświstywaniem pani z dołu, to mój kaszel mógł w tej orkiestrze robić za sekcję rytmiczną. Ta myśl mnie rozbawiła i uspokoiła, ale zasnąć dalej nie mogłem…
Cóż było robić? Wyjąłem notes i zacząłem pisać.
I tak jechałem, z każdą minutą oddalając się od domu. A przed oczami miałem jeszcze tych, którzy odprowadzali mnie na dworzec. Jeszcze widziałem łezki w oczach Sanderki i Dominisi, a potem dwie pary małych nóżek biegnące po peronie równo z odjeżdżającym pociągiem i machające mi na pożegnanie rączki. Z tyłu Ewa z Tomkiem…
Tak, Fajnie jest wyjeżdżać, ale jakże dobrze jest mieć do kogo wracać…
Podróż pociągiem przebiegła w miarę spokojnie, nawet troszkę pospałem na mojej „półeczce”.
O godzinie 4.30 byłej na Dworcu Centralnym w Warszawie. Czasu miałem sporo, więc zacząłem mój nowy dzień od kawy (czarnej jak mój charakter i gorzkiej niczym życie) i ciastka. Siedząc tak, powoli budziłem się do życia. Tak… No to zaczęło się…
Idąc w stronę autobusu, co chwilę zaczepiali mnie taksówkarze chcący mnie zawieźć na Okęcie za 40 lub 50 zł. Tylko się uśmiechałem. Wcale mi nie zależało, nie miałem ani ciężkiego bagażu, ani braku czasu. Była godzina 5.00. Za trzy minuty byłem na przystanku, kupiłem bilet za 2,80 z automatu i właśnie podjechał pierwszy dzienny autobus 175 – na Okęcie. Jechałem oglądając Warszawę, gdy zadzwonił telefon. To Agata. Pytała gdzie jestem i poinformowała mnie, że za 20 minut też będą. Cóż za piękne ustawienie czasów nam wyszło…