Prosto z konsulatu udaliśmy się na poszukiwanie noclegu. Przechodząc koło bramy, gdzie poprzednim razem wynajmowaliśmy mieszkanie z Beatką, zatrzymaliśmy się i zapytaliśmy starszej pani, czy nie ma tu gdzieś noclegu.
- Kwartiru wam nada? Jest, jest… - odpowiedziała i już nas prowadziła przez wąskie przejścia pomiędzy zrujnowanymi domami starego miasta. Z każdym krokiem wyglądało to coraz gorzej. Już zacząłem żałować, że ją zaczepiliśmy. Okazało się również, ze starsza pani nie ma swojego pokoju, tylko idzie z nami i co chwilkę kogoś zaczepia. W końcu wyszliśmy z tego labiryntu na spory plac a z niego w podwórze, gdzie wyraźnie budynki remontowano. Babcia rozmawiała z właścicielką naszego nowego miejsca noclegowego, aż powiedziała:
- Idźcie z nią obejrzeć pokój, ale ona chce więcej.
Obejrzeliśmy pokój. Jak dla nas rewelacja. Łóżka aż cztery w tym jedno wielkie małżeńskie, wiec od razu je zamówiłem. Pościele, ręczniki Wi-Fi. No było drożej, ale zaledwie 5 lari, czyli skasowała nas po 20 lari za pokój połączony z łazienką. W łazience sedes, zlew i słuchawka prysznicowa gdzie mieliśmy do dyspozycji dwa rodzaje wody – była woda zimna i zimniejsza. No zawsze to jakiś wybór.
Piotr położył się i zasnął chrapiąc okrutnie. Ja też byłem senny, ale chciałem najpierw zapisać na blogu ostatnie wydarzenia. Zdążyłem porozmawiać z Beatką na Skype i już kończyłem zapiski gdy obudził się Piotr. Nie wiem jak to przeleciało, ale straciłem cały czas który mogłem przeznaczyć na sen, bo była już 19.40 – czyli trzeba było wychodzić na umówione spotkanie z Olą i Tolkiem.
Na umówione miejsce spotkania dotarliśmy z opóźnieniem, właśnie O&T mieli odchodzić. Godzina 20.00 to o tej porze roku już niemal ciemno. Pierwsze co mieliśmy zrobić przed kolacją, to pojechać kolejką linową do twierdzy Nargiła. Koszt biletu w jedną stronę to 3 lari, ale jeśli ma się kartę miejską do Metro, to płaci się 1Gel i pobiera się jednostki z karty.
Widok piękny. Pofrunęliśmy nad rozświetlonym Tbilisi robiąc zdjęcia i kręcąc filmiki. Z twierdzy nocny widok na Tbilisi też był niczego sobie. Na dół schodziliśmy już pieszo i muszę przyznać, ze troszkę tu wiało, toteż przyspieszyliśmy kroku, by jak najszybciej dostać się do knajpki na wino.
Weszliśmy do znanej nam już restauracji, gdzie przy muzyce na żywo, winie i gruzińskim jadle spędziliśmy wieczór…
Wracając opowiadaliśmy sobie gdzie to znaleźliśmy noclegi. Jakoś tak cały czas było nam dziwnie po drodze a na końcu okazało się, że weszliśmy w ta samą bramę a pokoje które wynajęliśmy były położone obok siebie. Niesamowite. Z tej okazji postanowiliśmy wypić troszkę czaczy i wznieść specjalne toasty…