Przemaszerowaliśmy Batumi, chwilę zatrzymaliśmy się przy parku z przeróżnymi ptakami, aż w końcu wylądowaliśmy na plaży.
Plaża kamienista wydawała się na pierwszy rzut oka nieprzyjemna, jednak gdy usiedliśmy zmieniłem zdanie. Siedzieliśmy tak obserwując życie o poranku. Tu ktoś spaceruje, tu ktoś biega, jeden gość nawet wbiegł do wody i się wykąpał... Piszę bloga i nie zauważyłem kiedy Beatka zasnęła na siedząco. Spała tak przez godzinę Fale uderzały o brzeg wydając charakterystyczny dla kamieni dźwięk chrobotania.
Tymczasem za plecami zaświeciło słońce. To był dla nas znak, że czas ruszyć w kierunku miasta - tym razem od strony morza.
miasto powoli budziło się do życia. Pierwsi których spotykaliśmy to: sprzątacze, wędkarze i spawacze tnący stary wrak...
Odniosłem wrażenie, że te same miejsca, które widzieliśmy w nocy, w dzień straciły na uroku.
Na śniadanie udaliśmy się do restauracji, gdzie miał być Internet. Tylko, że... nie było akurat prądu. Tradycyjny gruziński posiłek: chaczpuri i jakieś danie z bakłażana popiliśmy kawą. A teraz? Jeszcze spacerek i do Kobuleti.