Przygody zaczęły się wcześniej niż nasza podróż... Sam nie wiem czy to dobrze wróży, gdy tuż przed podróżą sporo rzeczy nie wychodzi. Wiem, wiem... Są na to co najmniej dwie szkoły: Jedna mówi patrz na znaki i zastanów się czy nie powinieneś zrezygnować, bo to może przestroga. Druga mówi: Nie poddawaj się bo to los cię sprawdza czy jesteś wart przeżyć prawdziwą przygodę.
Której szkoły jestem uczniem???
Ale po kolei:
Z Rumi wyjechałem o zaplanowanym czasie. Plecak spakowałem wzorcowo, czyli tyle co potrzeba i ani grama więcej. Jednak przed wyjazdem sporo spraw musiałem jeszcze załatwić, toteż bieganina od rana. Gdy wreszcie się z wszystkim uporałem, chwyciłem plecak i klucze i ruszyłem do wyjścia. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że w pralce były jeszcze spodnie, które miałem włożyć na wyjazd u Beatki w Warszawie. Chwyciłem jeszcze wilgotne spodnie i do auta.
Do Warszawy zabierałem Anię. Czekała na mnie w Gdańsku. Obwodnica trójmiasta, droga nr 7, już byliśmy sporo za Gdańskiem, gdy Ania zaczęła szukać długopisu.
Mówie: - Weź z bocznej kieszonki mojego plecaka
Odwróciła się: - Ale tu go chyba nie ma!
Zamarłem....
W myślach prześledziłem całą trasę. Niemożliwe...przecież wychodziłem z plecakiem.
Zatrzymałem auto.
Zajrzałem na tylnie siedzenie i do bagażnika.
Faktycznie - plecaka nie ma.
Jasna Cholera!!
Już wiedziałem co się stało. Wracając po spodnie - zostawiłem plecak w przedpokoju
Wsiadłem do samochodu z bardzo głupią miną i oznajmiłem Ani, że musimy wracać do Rumi. Jakże było mi głupio. Jeszcze 2 godziny wcześniej dzwoniłem do niej i mówiłem, żeby tylko niczego nie zapomniała, żebyśmy nie musieli wracać.
A tymczasem sam nawaliłem.
Tym sposobem do Warszawy zawitaliśmy po 8 godzinach podróży.
Można by to odczytać jako pierwszy znak, żeby nie lecieć. Oj tam, oj tam...
Jak się okazało to był dopiero początek znaków.