Rano obudziły mnie jakieś sny. Potem leżałem, przed zamkniętymi oczami przesuwały się obrazy, ludzie, miejsca. Taka sentymentalna podróż. Wtedy wpadła mi myśl, by sprawdzić pocztę. Wstałem. Odczytałem wiadomości, odpisałem i zacząłem uzupełniać moje relacje. Zauważyłem, zę sporo ludzi zajrzało ostatnio i dopisało swoje komentarze . To miłe.
Wyjechaliśmy z Needless około godziny 9.00. Tylko, że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to ta miejscowość, zdawało nam się, że jesteśmy znacznie dalej. Skierowaliśmy się na drogę przecinającą autostradę, gdzie wg mapy miała być droga na Las Vegas a od niej odbicie na następny odcinek Road 66. Wszystko wyglądało tak jak miało wyglądać. Z prawej strony tory, przecięcie drogi szybkiego ruchu 40 i nawet napis na jezdni ROUD 66. Tylko za szybko się skończyła ta droga. Ano właśnie, to również był odcinek słynnej 66, tylko tak krótki, że nie mieliśmy go nawet na naszej mapie. Co robić? Mapę w garść i do pierwszego napotkanego człowieka. Był nim starszy pan, krzątający się przy swoim parterowym domku. Już za chwilkę wiedziałem, gdzie popełniliśmy błąd. Zjazd na Las Vegas 95, był kilka mil dalej. Ale kilka mil na tej mapie, to milimetry… Pan był nieźle zorientowany i pokazał mi wszystkie rozrzucone odcinki drogi. Pojechaliśmy. Musieliśmy się cofnąć do najbliższego wjazdu na HW 40. Za chwilę już pędziliśmy 95-tką w stronę Las Vegas no i odbijamy na 66.
No i stało się co nie miało się stać!!!
Jeśli uporczywie chcesz by coś się nie stało i stale o tym myślisz – „żeby tylko nie to” – to na pewno się stanie. Nie czas i miejsce tu na głębszą filozofię na ten temat, ale opowiem co nas (mnie bardziej) spotkało przy wjeździe na Road 66. To taki śmieszny przykład (ja to powinienem się śmiać przez łzy), ale coś w tym jest…
To już w następnym wpisie.