Wyjechaliśmy punkt 18.00. Marcin był u mnie przed czasem, po drodze zabraliśmy Sonję i Rafała, i na koniec Elę. Pozostała część ekipy, czyli - Ania, Gosia, Edyta i Piotr - już czekali na lotnisku.
Pół godziny jazdy do lotniska w Rębiechowie wyjątkowo nam się dłużyło. Wreszcie dojechaliśmy. Smutne, ale bardzo ciepłe pożegnanie z Beatką i do hali odlotów.
Z daleka witały nas uśmiechnięte twarze naszych współtowarzyszy. Rozdałem bilety i ruszyliśmy do bramek, a po drodze...?
Oczywiście prześwietlenie bagaży. Jak zwykle, mój pasek wylądował w kuwecie, natomiast miałem jeszcze wątpliwości co do butów.
- Jak tam moje buty? - zapytałem, mając nadzieję że usłyszę iż nie trzeba zdejmować.
Pani wychyliła się nad taśmą, spojrzała w dół i powiedziała:
- No, ładne ma pan buty, ale niech pan je zdejmie - wyszczerzyła się w uśmiechu. No tak, żartownisia:) Zdjąłem.
Przeparadowałem w skarpetkach, trzymając spodnie w garści. Po chwili opóźnienia, usłyszałem za sobą sygnał.
" Co do cholery" - pomyślałem. Odwróciłem się i zobaczyłem Anię, która szła tuż za mną. Czyli nie ja.
Pobrali jej próbki z odzieży i rąk do analizatora szczątkowych ilości materiałów wybuchowych. Chwilę później przeglądano jej walizkę.
Rozbawiło to Anię a i nie obyło się bez żarcików z naszej (mojej) strony.
Przy bramce do wyjścia na płytę lotniska (trafił się nam nr13), zebrał się już spory tłumek. Gosia popatrzyła na wszystkich i powiedziała:
- I to wszyscy na Maltę! Mój Boże, skąd ci ludzie mają na to pieniądze?
Buchnęliśmy śmiechem, a z nami inni pasażerowie.
- No co? Ja się dopiero rozkręcam - dodała Gosia z uśmiechem.
W dobrych humorach wsiedliśmy do samolotu.