Gruzin Jura
Po zjedzenie późnego śniadania, udaliśmy się na poszukiwanie marszrutki do Kobuleti. Na pierwszym przystanku odjeżdżały w różne miejsca tylko nie do Kobuleti. Spotkaliśmy tu starszego pana o imieniu Jura, który zaoferował się nas zaprowadzić. Nic nie dały zapewnienia, że trafimy. Idąc rozmawialiśmy. Jak powiedzieliśmy, ze jesteśmy z Polski, to powiedział: "To bardzo dobrze" i już zaczął opowiadać gdzie mieszka i że następnym razem koniecznie mamy do niego przyjechać. W Tbilisi co chwilę mi ktoś proponował "gastinicę" a to za 20, za 15, za 25 lari, więc go pytam go:
- A skolko u tiebia stait takja gostinica? (Ile kosztuje u ciebie hostel?)
- A ty szto? Nikakaja gastinica! (A ty co? Żaden hostel!)- powiedział oburzony - JA tiebia chaciu ugastic. (Ja chcę cię ugościć.) Chaciu ugastic kak syna! (Chcę ugościć cię jak syna)
Popłynęło od niego takie ciepło, naprawdę jakbym był jego rodziną. Zaczął podawać mi adres i koniecznie musiałem zapisać, potem telefony. Opisywał jak dojechać do jego miejscowości i jak go znaleźć. Jednak nie dawało mu to spokoju i kazał mi zapisać jeszcze mój telefon. Powiedział, że zadzwoni jak będę w Kutaisi. Gdy odjeżdżał nasz autobusik, Jura szedł za nim i machał nam do okna...
............................................................................................................................................................................................................
Kobuleti - Rezewat Rasmar
Jadąc marszrutką wypytywałem się blisko siedzących pasażerów co jest ciekawego w Kobuleti. Raczej mówili mi że nie ma nic ciekawego. Ot, plaża i już.
Jednak dwa siedzenia dalej jechała starsza pani, która zaczęła mi mówić, ze jest tam ciekawy teren (rezerwat) gdzie rosną unikalne rośliny i gniazdują rzadkie ptaki... Na początku rozmawialiśmy po rosyjsku, ale potem wolała przejść na angielski.
Sąsiad mi kiwał głową, że to nic ciekawego, ale pani się oburzała i mówiła, że nam pokaże..
No w końcu się zgodziliśmy. Musieliśmy przejechać na drugą stronę Kobuleti. Idziemy od przystanku, podczas rozmowy dowiadujemy się, że pani jest profesorem ekologii i biologii na uniwersytecie w Batumi a niedawno była w Polsce na jakichś konferencjach.
Doszliśmy do drewnianego domku ogrodzonego murkiem z kamienia. Pani zaprasza nas do środka i przeprasza za bałagan (porozrzucane foldery), mówi, że tu przyjmuje studentów.
Oglądamy foldery oaz mapę terenu a za chwilę w naszych rękach lądują kieliszki ze słodkim winem. "Za spotkanie".
Idziemy do rezerwatu. Tu nie za wiele widać, szczególnie o tej porze roku. Rozległy, podmokły teren, gdzie miejscami pasą się krowy, co jakiś czas widzimy ptaki. (Nie rozpoznajemy, bo nie znamy się niestety). Teraz zostajemy już sami. Teren troszkę przypomina mi nasz pomorski rezerwat ptaków "BEKA" wiosną. Jarek (opiekun rezerwatu Beka) by był w temacie, my nie za bardzo.
Drepczemy po kładkach, robimy zdjęcia po czym udajemy się na plażę. Pusto i głucho. Spotkani Gruzini mówią, że latem jest tu pełno turystów, a cały pas zielenie wzdłuż morza jest zastawiony namiotami, no i że Polaków też jest latem dużo...