Idziemy uliczkami starego miasta. Podziwiamy architekturę, ostatni raz patrzymy na stare domy w "naszym" ciemnym zaułku, gdzie nocowaliśmy. Przechodzimy na drugą stronę rzeki. Tu zaczyna się więcej kontrastów - wdziera się nowoczesność. Z lewej strony spinający dwa brzegi rzeki Kury nowoczesny, oszklony most o nazwie: "Most Wolności".
Nowoczesnych budowli powoli przybywa a na ratowanie zabytków chyba jeszcze brakuje pieniędzy. Dużo pięknych starych kamienic, kościołów niszczeje. A szkoda, bo to jedno z najstarszych miast świata...
............................................................................................................................................................................................................
Ruch pieszy
Mocno trzymając się za ręce, przebijamy się przez ulicę to w jednym,to w drugim miejscu. Już pisałem wcześniej, że piesi nie mają tu specjalnych praw. Nie mogą być na jezdni silniejsi, to muszą być szybcy i sprytni.:) Ja też zaczynam się przyzwyczajać do tego, że przechodząc przez jezdnię musze być bardziej czujny. Przestaje mi to sprawiać szczególną trudność. Mało to - jestem w tym coraz lepszy:)
Zastanawiam się że może nawet u nas jest więcej wypadków z udziałem pieszych. (Nie znam statystyk, to tylko rozważania.) Dlaczego?
Jak patrzę na zachowania pieszych w Polsce, to wydaje mi się, że coś jest nie tak. Czy to nie jest tak, że wprowadzenie zaostrzonych przepisów gwarantujących pieszym bezpieczeństwo na drodze, nie spowodowało uśpienia instynktów samozachowawczych? Jest nawet dużo gorzej! Przecież piesi u nas włażą na przejście i na siłę ładują się pod samochody, nie patrząc czy jest śliska nawierzchnia, czy może trochę ciemno... Ludzie! Co jest?!?
Czy komuś się wydaje, że jakiś zapisek w kodeksie uratuje im życie? A może uratują życie białe pasy czy zielone światło?
A gdzie "ograniczone zaufanie", które powinno być tak zwyczajne? Coraz rzadziej się o tym mówi. A przecież kierowcy może coś wpaść do oka, a może ugryzie mucha, za długo spojrzy w tylnie lusterko, na jezdni tuż przed przejściem będzie "szklanka", a może zadzwoni właśnie żona (nawet na głośnomówiący) i go wkurzy i nie zdąży na czas zahamować???
W tym miejscu chciałbym powiedzieć NIE przepisom, które mają całkowicie mają wyręczyć człowieka. Przecież tak jest ze wszystkim co ma nas całkiem wyręczyć: antybiotyk bezmyślnie stosowany - ostatecznie osłabia organizm, samochody, windy, ruchome schody - powodują, że niebawem nie będziemy mogli samodzielnie się poruszać... Wiele jeszcze różnych rzeczy, które można by wymieniać, ale w tym też są przepisy, które mają nam pomóc, a tymczasem stosowane bez umiaru doprowadzają do bezmyślności - BO JEST ZNAK! - I co z tego?!?!
.........................................................................................................................................................................................................
Idziemy, zwiedzamy, robimy zdjęcia. Przechodząc koło malutkiej knajpki, na chwilę się zatrzymujemy. Zauważa to właścicielka i wybiega wołając: "Zachadijcie, zachadijcie k nam na cziaj i wino. U nas charoszyje wino." (Zachodźcie do nas na herbatę i wino u nas dobre wino).
W sumie to zmarzliśmy i ciepłe wino dobrze by nam zrobiło, a właścicielka Maja zapewnia, że takie ma.
Siedzimy i czekamy na nasze ciepłe wino. W międzyczasie dostajemy ser i lawasz (gruziński chleb) wyglądający jak półmetrowy kawałek białej grubej kory. Za chwilę pojawia się wino gorące. Maja mówi, że Gruzini nie piją gorącego wina, ale ona juz umie zrobić, bo nauczyli ją Ukraińcy i Polacy.
Przy sąsiednim stoliku mąż właścicielki coś oferuje czwórce młodych ludzi. To dwie pary: skośnooki chłopak i biała dziewczyna oraz biały chłopak ze skośnooką dziewczyną. Rozmawiają po rosyjsku więc rozumiemy, że chodzi o wycieczkę na jutro do Mcchety - starej stolicy Gruzji. Dobijają targu. Gruzin kasuje ich po 75 dolarów za parę, czyli 150 za całą czwórkę. No jak na tutejsze warunki to bardzo słono. Już domyślam się, że nasze wino choć półsłodkie, przy płaceniu będzie "słone".
(I się nie myliłem.)
Rozmawiamy z czwórką turystów, okazuje się, że są z Kazachstanu. Namawiają byśmy pojechali z nimi do Mcchety. Mówimy, że nie możemy bo jutro już jesteśmy w Batumi. Chwilę rozmawiamy o Kazachstanie i o Polsce. Zapraszają by odwiedzić ich kraj, zapewniają że jest cywilizowany.
W okolicy knajpki pojawia się nowy turysta z mapą, wyraźnie czegoś szuka. Właścicielka już pędzi do drzwi. Wybiega na zewnątrz i kłaniając się zapraszająco woła: Zachadijcie...
Kazachowie wychodzą a my rozmawiamy z nowym klientem Mai. Jest Turkiem, mieszka w Ankarze. Ekin samotnie wybrał się w podróż do Gruzji. Właśnie zastanawiał się jak iść w kierunku największej cerkwi w Gruzji - Sobór Trójcy Świętej w Tbilisi.
To był również i nasz cel, więc poszliśmy razem. Szliśmy na wzgórze św. Eliasza (tam wybudowaną cerkiew) a po drodze rozmawialiśmy z Ekinem o nim, o nas, o podróżach...
....................................................................................................................................................................................................
Ofiarne świece w cerkwi.
Wchodząc do cerkwi Ekin podszedł do stoiska i kupił trzy cieniutkie świece i wręczył nam po jednej. Sam podszedł, zapalił swoją i wydawało się że dość głośno i żarliwie się modli. Zastanowiło mnie to, gdyż wcześniej podczas rozmowy powiedział, że jest niewierzący. Zapytałem go:
- Mówiłeś, że jesteś niewierzący, a jednak kupiłeś świeczkę i zapaliłeś...
- Tak, to tylko tradycja, jak jestem w takich miejscach to staram się tego przestrzegać. - odpowiedział.
Może tradycja, jednak dla prawosławnych jest to święty rytuał. Zapalenie świecy jest pewnego rodzaju ofiarą. Płomień świecy to symbol światła oświecającego każdego człowieka... Świece powinny być zapalane w jakiejś intencji, zazwyczaj za bliskich - żywych lub umarłych. Modląc się wymienia się ich imiona. Zapalanie świec przy obrazach świętych, jest prośbą o ich wstawiennictwo.
.....................................................................................................................................................................................................
Ekin gdzies nam zniknął w wielkiej Cerkwi. Wyszliśmy na zewnątrz. Musiał nas widzieć i pojawił się za nami na schodach. Pożegnaliśmy się jakbyśmy się znali już bardzo długo. Podał mi swój adres i zapraszał, by go odwiedzić w Ankarze, a my zapraszaliśmy do Polski. Musieliśmy kupić jeszcze bilety na pociąg a nie wiedzieliśmy o której odjeżdża. On powiedział, ze też może pojedzie z nami do Batumi, więc może się jeszcze spotkamy na dworcu...