Pociąg do Batumi
Zdecydowaliśmy się by pojechać pociągiem do Batumi. Na stacji byliśmy już cztery godziny wcześniej. Beata podjęła Lari z bankomatu i udaliśmy się do kasy biletowej. Wybraliśmy wariant nocny – o 22.45 wyjazd z Tbilisi a rano o 7.00 będziemy w Batumi. Oczywiście interesowała nas wersja z kuszetkami. Tu też były dwie opcje: za 23 GEL (od osoby) przedział czteroosobowy i za 40 GEL dwuosobowy. Wybraliśmy dwójkę. W końcu to nie tylko przejazd ale i od razu nocleg, który gdyby nie pociąg nocny, musielibyśmy i tak gdzieś wykupić. I co teraz zrobić z tym czasem, który nam został do odjazdu?
Bazar przy dworcu
Poszliśmy na bazar w pobliżu dworca kolejowego. Jak powiedział nam napotkany Gruzin, tam gdzie jest teraz bazar wcześniej był stary dworzec kolejowy. Gdy wybudowano nowy, to miejsce po starym przeznaczono na targowisko. Rynek składa się z kilku wielkich podłużnych hal. Niewiele już zobaczyliśmy, bo o tej porze większa część straganów była już zamknięta. Zostały tylko ostatni handlarze - głównie z owocami i warzywami…
Ciastkarnia
Łażąc uliczkami w okolicy dworca, zatęskniliśmy za ciepłą kawą. No i natknęliśmy się na ciastkarnię. Weszliśmy do środka. Z przodu znajdowały się lady z ciastkami tuż przy okienku dla klientów z ulicy, na środku pomieszczenia kilka stolików a z tyłu piekarnia…
Zapanowało spore poruszenie gdy weszliśmy. Powodem okazała się nieznajomość i rosyjskiego i angielskiego. Wyszły do nas dwie ekspedientki i jedna pracownica z piekarni. „Kawa” okazała się być uniwersalnym słowem i tu nie było problemu. Jak chciałem zapytać o to co jeszcze mają w menu, to okazało się, że czegoś takiego nie mają na stanie. W końcu wyszedł szef i pokazał, ze mają takie duże menu na ulicy stojące i od razu kazał pracownikowi wnieść ten wielki stojak do środka. Zaczęliśmy się śmiać. Menu było większe niż dwa stoliki razem wzięte i do tego jeszcze po gruzińsku.
- Ale to jest po Gruzińsku – powiedziałem śmiejąc się.
- Nie szkodzi – powiedział szef – ty pokazuj a ja będę tłumaczył.
No masz ci los, a co ja mam pokazywać, skoro widzę same „koraliki” a obok cena. W końcu szef zrozumiał, że menu z ulicy nie pomoże i kazał je wynieść. Potem, gdy o cokolwiek pytałem zawsze mówił:
- Wsio szto chocież. (Wszystko co chcesz)
- A jakie ciastka? – zapytałem
- Wsio szto chosież: sołodkaje, z miasem .
Wziąłem „sołodkaje”. Potem przeszliśmy do zimnych napojów a on znowu:
- Wsio szto chocież: piwo, limoniada.
Wziąłem jedno i drugie. Posiedzieliśmy tu dość długo, Był prąd, więc doładowałem akumulatory, troszkę popisałem. W końcu za dwie kawy, dwa ciastka, piwo i lemoniadę skasowali nas 5 Lari. Wychodząc powiedziałem do szefa ciastkarni:
- Spasiba wam
- To ja wam spasiba – powiedział podając na pożegnanie rękę.
{lemoniada – masakra (woda niegazowana z cukrem) piwo – ok, kawa – ok, ciastka – ok}
……………………………………………………………………………………………………………………………..
Czasu jeszcze było dużo, poszliśmy więc na drugą stronę ulicy do hali targowej. Tu też sporo sklepów było już zamkniętych, pozostałe właśnie się zamykały. Cóż było robić? Wracamy na dworzec.
Wszędzie widać policję. Stoją po kilku w różnych miejscach dworca i większych sklepach. Nie budzi to jednak niepokoju, wręcz przeciwnie, ma się poczucie porządku i bezpieczeństwa.
Pozostały czas spędziliśmy w restauracji na dworcu. Miałem tu znowu gniazdko 220V i jeszcze darmowy Internet, dzięki temu uzupełniłem trochę bloga.
Pociąg ruszał z peronu pierwszego. Byliśmy 20 minut wcześniej. Niesamowicie długi pociąg – wagonów chyba ponad trzydzieści. Nasz był szósty. W każdym wagonie inna „prowadnica”(konduktor – opiekun wagonu). Przedział wydawał się całkiem przytulny. Punktualnie o 22.45 (a może minutę wcześniej), coś zgrzytnęło, zaklekotało, szarpnęło i pociąg ruszył.
Leżę teraz na moim łóżku i piszę. Beatka już śpi. Prosiła by ją dodatkowo przykryć, bo jeszcze jest chłodno.
„Jeścio budiet żarko” (jeszcze będzie gorąco) zapewniał mnie spotkany na korytarzu Rosjanin