Zbiórka na rancho o 12.00 w samo południe. Wszyscy stawili się na czas, tylko Ewę i Mateusza odebraliśmy po drodze. Na ostatnią chwilę jeszcze chcieli złożyć "dziadkom" życzenia z okazji dnia babci i dziadka.
Do Gdańska pojechaliśmy dwoma samochodami. Zostawiliśmy je na parkingu, nie powinno to dużo kosztować, bo właściciele parkingów mają specjalne upusty dla korzystających z tanich linii lotniczych, a my lecimy Wizzairem.
Przez bramki przeszliśmy sprawnie, tylko Pawełka zatrzymali. Ku jego zdziwieniu, w plecaku miał wielgachny szampon. Jak mówił - sam nie wiedział skąd on się tam wziął:):)
Zapięci w pasy czekamy na start, a tu głos kapitana w głośnikach:
- Szanowni państwo, tu kapitan... Będziemy mieli małe opóźnienie, bo mamy problem z komputerem...
Zabrzmiało dość strasznie, choć głos kapitana był spokojny a ton wydawał się żartobliwy.
- Proszę się nie przejmować, to komputer odpowiedzialny tylko za światła w toaletach, więc dla państwa wygody musimy go zresetować. Na siedem minut wyłączymy zasilanie w samolocie i po tym czasie wszystko powinno być w porządku.
Jak się w domu komputer zawiesi na, to też go wyłączam, a tu jak się zawiesi trzeba po prostu wyłączyć samolot:):). Zrobiło się cicho i szaro, bo ucichły silniki, zgasły światła... Przeczekaliśmy z 7-8 minut po czym w okolicy kabiny pilotów zaczęli się kręcić panowie w kombinezonach. W sumie cała operacja trwała z pół godziny i znowu głos kapitana:
- Szanowni państwo, już wszystko w porządku, jesteśmy gotowi do startu. Tak to już jest z komputerami, - dodał wyjaśniając - że czasami się zawieszają a w tym samolocie jest ponad dwieście komputerów sterujących.
Zahuczały silniki i po chwili samolot wzbijał się nad płytę lotniska.