Wreszcie dojechaliśmy do Eilatu. Już od kilku godzin słońce prowadziło nas do najdalej wysuniętego na południe miasta Izraela. Najpierw ukazały się niewielkie lasy palmowe i obszary na których było coraz więcej roślinności wśród której co jakiś czas widzieliśmy strusie i kozy. Z lewej strony ukazał się pas startowy lotniska, który prowadził nas już do samej zatoki. Po wyjściu z autobusu pierwsze kroki skierowaliśmy ku plaży. Eilat to wyraźnie nowoczesny kurort. Korzystają z niego turyści, ale również mieszkańcy Izraela, z tym, że raczej ci młodsi - nowoczesność chyba nie służy ortodoksyjnym Żydom...:)
Zbliżaliśmy się do plaży gdy nagle nad naszymi głowami pojawił się potężny samolot, który schodził do lądowania. W mieście Eilat samoloty podchodzą do lądowania od strony plaży i lądują w środku miasta. Pierwszy raz można się naprawdę nieźle zdziwić.
Plaże raczej opustoszałe, jednak kilku gości kąpało się w morzu. I my postanowiliśmy zamoczyć nogi. Woda była bardzo ciepła, słońce przyjemnie grzało, gdyby tylko nie ten wiatr, to czulibyśmy się jak w najcieplejszy dzień lata w Polsce.
Trochę poleniuchowaliśmy, ale przed nami przejście jeszcze przez granicę do Jordanii. Czasu zostało niewiele, bo to piątek i podobno o 18.30 granicę zamykają (okropność).
Najpierw ruszyliśmy pieszo w kierunku granicy...