Jechaliśmy drogą 66.
Ta historyczna juz ddroga kiedyś łączyła Chicago i Los Angeles, miałą długości 2448 mil.
Najpierw tą trasą szły żelazna droga, czyli kolej, a potem wzdłuż linii kolejowej powstała "nasza" 66-stka.
W Arizonie i Californi, ta stara wysłużona droga, została zastąpiona czerdziestką, gdzie odbywa się głównie ruch. Ale ludzie szukają przygody, mgiełki tajemniczości, chcący poczuć wiatr tamtych lat, wybierają włąśnie tą trasę, biegnącą zresztą równolegle.
Czasami droga zanika na mapie, ale nie należy się tym przejmować, bo ona jest, tylko tak blisko 40stki, że na mapie tego nie widać. Niektóre odcinki to tylko pustkowia, inne z porzuconymi domostwami, stacjami, sklepami z powybijanymi szybami, które teraz odwiedza już tylko wiatr...
Są też odcinki, które są bliżej aglomeracji miejskich i tam ludzie, którzy poczuli w tym interes, zadbali, by funkcjonowały i przypominały nam - turystom, jak to było kiedyś...
Przefajnie odwiedza się takie miejasca, robi zakupy i naprawdę można poczuć wiatr tamtych lat...
Tak jechaliśmy, aż dojechaliśmy do miasteczka Winslow i tu zatrzymaliśmy się na posiłek. Miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy, to kompleks barów w amerykańskim stylu.
Zamówiłem kanapkę z kurczakiem na ciepło. Na szczęście była podzielona na połowy.
Była tak wielka jak bułka paryska. Tu wszystko serwują takie wielkie.Druga połowa została mi na drugi posiłek za kilka godzin. Dalej w drogę. Został nam do przebycia ostatni odcinek ROAD 66 przed Los Angeles...