No i zrobiło się „żarko”. Grzejniki w przedziale powoli się nagrzewały. Beata zasypiała mocno opatulona, ale za każdym razem, gdy się budziłem zauważałem, że ma coraz mniej ciuchów na sobie. Temperatura stała się nie do zniesienia. Nie można otworzyć okien i nigdzie nie widzę regulacji temperatury. No cholerka niemal nas ugotowali. Można było naprawdę pospać w tym pociągu, gdyby nie ten gorąc.
Do Batumi przybyliśmy o 6.50. W drzwiach pociągu czekali już taksówkarze, polowali na klientów by zawieźć ich do centrum miasta.
Taksi, taksi… - wołali.
Ara, ara (nie, nie) – Pozbyliśmy się ich ćwicząc gruzińskie słówka.
Rozmawiałem w pociągu z Rosjaninem z sąsiedniego przedziału i dowiedziałem się, że stąd (z dworca w Batumi) do centrum jedzie autobus. Już czekał. Kupiłem bilet na dwie osoby za 1 GEL. Tu bilety na kilka przejazdów są na jednym blankiecie (rodzaj karnetu), który się odpowiednio zagina i wkłada do kasownika.
Właśnie mieliśmy ruszyć, ale rozrusznik tylko zawarczał, zachrypiał a autobus nie zapalił. Jednak za chwilę wolno autobus zaczął się posuwać do przodu. Co jest? Silnik wyłączony a autobus jedzie? Wyjrzałem przez otwarte drzwi i co widzę??? Trzech Gruzinów pcha autobus (naładowany pasażerami) a kierowca próbuje odpalić go na „pych”. Udaje się. Jedziemy. A mówi się, że Polak potrafi. Gruzin też potrafi:)
Wysiedliśmy w pięknie oświetlonym centrum. Tu muszę dodać, że było jeszcze całkiem ciemno. Bardzo mnie to ucieszyło, bo miałem szansę zrobić kilka fotek nocnego Batumi.
I druga sprawa: Tbilisi opuszczaliśmy zimą (-12 C) a w Batumi wiosna (+8C) – no może to nie jest gorąc, ale jednak różnica 20 stopni (w porównaniu z Tbilisi) ma spore znaczenie.
Wrzucam nocne fotki Batumi.